Z okazji prognozowanego opadu śniegu w ilości 5 cm postanowiliśmy 4.01.2015 z Kamilem rozpocząć skiturowy sezon. Wybraliśmy Szklarską kalkulując, że ponieważ warunki są delikatnie mówiąc nierewelacyjne to skorzystamy z nartostrady Puchatek w przemieszczaniu się w dół. Prognoza się sprawdziła na chodnikach i jezdniach Szklarskiej zagościła skromna biała warstwa. Rozpoczynamy przy Puchatku gdzie około 9.30 jest tak

Na pośredniej podejmujemy spontaniczną decyzję – skontrolujemy stan Śnieżynki. Na nartostradzie intensywnie pracują armatki polewając nas mieszaniną śniegowo-deszczową moje nylonowe spodnie robią się mokre, przyjmuję to bez entuzjazmu… Kurtki chrzęszczą i wyglądamy tak… górsko.

Stan trasy jest nie beznadziejny. Na dole ok, w środku – wszędzie wystają trawy a tam gdzie jest troszkę więcej śniegu przejechał ratrak – niestety bez fartucha, góra (Świąteczny Kamień) w zasadzie jedno wielkie lodowisko. Czym wyżej tym bardziej „zimowo” i na górze jest tak

Przy schronisku wieje potężny wiatr spychając nas z zalodzonych stopni, zastanawiam się jak tutaj dostać się na górę nie ryzykując potłuczeniem. W środku pijemy herbatę i kombinujemy co dalej – warunki mocno niepewne, możemy iść dalej do Łabskiego ale co z zjazdem? Jest czy nie? Postanawiamy ruszyć w dół rozeznaną już Śnieżynką a później dygnąć się z dołu na Łabski – jeśli po drodze będzie słabo to najwyżej zmienimy plan. Zjazd, jak każdy zjazd, okazał się całkiem miły (zgodnie ze starym skiturowym przysłowiem „lepiej źle jechać jak dobrze iść”). Droga na Łabski zaskakująco dobra wręcz znakomita, szybko dochodzimy do schroniska, tam lekki obiad i dalej. Pogoda robi się już bardzo klimatyczna.

Podłoże po którym idziemy wygląda na początku tak

A później ten podziurawiony lodowy ser salami zmienia się w powierzchnię nabitą niewielkimi lodowymi ćwiekami. wszystko to trzeszczy i łamie się pod naciskiem. Przewidując, że zjazd będzie hardcorowy nieśmiało proponuję abyśmy może zakończyli tutaj wycieczkę. Kamil jednak nie należy do tych co sobie łatwo odpuszczają i ustalamy, że idziemy dalej. Na grani za zasłoną jakiejś ostałej kosówki przepinamy narty

Jest totalnie ciemno, zero rysunku, jazda po tych taflach lodu, pełnych nierówności nie jest lepsza od spaceru (też niefajnego). Do tego boję się, że coś sobie mogę zrobić więc manifestuję swoją odrębność – odpinam deski i zasuwam (ostentacyjnie :) ) z buta. Kamil jest tylko kawałek przede mną. Ale od schroniska robi się naprawdę fajnie – zjazd po drodze jest rewelacyjny. Dalej Puchatkiem wśród narciarzy i po chodniku do auta.

 

Skiturowy początek sezonu za nami!