Wpierw miały być samotnie Tatry Wysokie, później (ku wielkiej mojej radości) przez chwilę jechałem ze sporą grupką znajomych na parę dni w Tatry Słowackie… Po moim kontrolnym telefonie okazało się jednak, że mogę mieć robotę w bliżej niesprecyzowanym acz nieodległym terminie. Jakaś wrodzona czujność kazała mi zrezygnować z Doliny Mięguszowieckiej. Przyspieszyłem więc wyjazd spakowałem plecak na parę dni i w świąteczny poniedziałek wylądowałem z Kamilem w Szklarskiej. Celem mojego kumpla była „klasyczna” pętelka Szklarska-Łabski-Szrenica-Szklarska ja w planach miałem następujący rozkład: 1 dzień do Odrodzenia, 2-ego  postanowiłem, że zjadę do Szpindla (torem saneczkowym), kupię karnet i pojeżdżę na Niedźwiedziu. Potem albo skibus albo wlezę do Odrodzenia. Kolejnego dnia wstępnie na Śnieżkę i zjazd przez Kopę. Albo może na Okraj??? Albo co innego ale tym razem miałem ochotę trochę pojeździć.

Rutynowy początek pominę i zacznę od Łabskiego, który po zaliczeniu Schroniska stał się naszym pierwszym celem. Widoczność była całkiem całkiem, zjazd w przyjemnym śniegu także. Jak się przyjrzycie to na zdjęciu zobaczycie nie tylko ślad ale nawet narciarza.

Oprócz nas było jeszcze dwóch chętnych do zjazdów w stronę Schroniska. Dalej mieliśmy się rozstać… ale bardzo sympatyczne warunki powodują korektę mojego planu – postanawiam zobaczyć jak jest na „kultowej” Ścianie. Nikt nie każe mi jeździć w Czechach – może zostanę tutaj na Szrenicy, szczególnie, że na Niedźwiedziu nie ma opcji przytrasowych a z Małego Szyszaka sam dla odmiany przy trójce nie chciałem jeździć. Na niebie robi się tak – ciemne śnieżne chmury zwiastują nieuchronne.

I w chwilę później sypie i to nie tak trochę, tylko na maksa. W dodatku zamiast normalnych płatków spadają kulki wielkości grochu – ale nie lodowe bo to grad tylko miękkie, śniegowe. Wie ktoś jak to się nazywa? Wszędzie jest gruba warstwa kuleczek.

Widoczność jest coraz mniejsza, na Szrenicy sięga kilkunastu metrów. W gęstej mgle i opadzie zaliczamy Ścianę i ponieważ nam się to bardzo podoba to jeszcze repetę. Przy Puchatku nasze drogi się rozstają Kamil zjeżdża na parking a ja dymam na górę gdzie za 28 zł mam nocleg w wieloosobowym, singlowym dziś, pokoju. Bardzo mi  to schronisko przypadło bo prysznic ma normalną solidną wydajność i zamocowanie do ściany – nie trzeba trzymać nad głową ledwo ciurkającej, często z timerem, słuchawki – w założeniu zniechęcającej nas do dłuższych tuszy. A poza tym nie tylko jest bezpłatny 24 h wrzątek ale nawet pożyczają naczynia aby sobie coś uważyć. Mieszkałem w 6-ce – przyzwoite łóżka, dwa kaloryfery, gniazdko, lampka. wieczór jest bardzo przyjemny bo nastawiam sobie na początek soundtrack z Ameli i po uważnej lekturze dochodzę do wniosku, że jest znakomity, później inne płyty Yanna Tiersena i Ludovico Einaudiego a kiedy już jestem przytłoczony wspaniałymi aranżami i harmonią, świetnymi wykonaniami i pięknymi melodiami i cały jestem w tęczowej übersłodyczy zapodaję sobie koncertowy zapis Warrior’s Dance Prodigy (w muzyce na narty dałem linki) i wracam do równowagi. Ponieważ jednak rano zapowiada się świetny dzień, a ja mógłbym całą noc spędzić z odtwarzaczem, to rozsądek a nie zmęczenie biorą górę – ściągam słuchawki i w objęcia Morfeusza.

 

Dzień drugi to alter ego poprzedniego. Szybko robię parę porannych fot.

Przez Ścianę jadę po karnet. I to jest program tego dnia, Ściana, ściany, ścianie, ścianę, z ścianą. Słowem o Ścianie we wszystkich przypadkach a na koniec chciałoby się zawołać o Ściano. Prawdę powiedziawszy jestem tu pierwszy raz – nie za często odwiedzałem ten ośrodek i nie trafiłem na odpowiedni warun (jak to teraz trzeba zapodawać). Czegoś nie rozumiem – po bokach sporo miękkiego, tylko lekko zgipsiałego śniegu – działa orczyk wywożący na górę – wystarczy podejść 20 m a chętnych do jazdy brak. Czyli mam prywatną ścianę do dyspozycji bez szans zepsucia wszystkiego. Gwoli prawdzie zaliczam też Lolę – tam też jest pusto. Poniżej jest parę obrazków ze ściany – wszystkie nadają się na ścianę, pokazując jakie to owocne może być jeżdżenie na nartach 7.04.2015 r.

 

W tak zwanym miedzy czasie dostałem telefon, że jutro mam robotę i z zaplanowanego trzeciego dnia – gdzie miałem się przemieścić do Karpacza (przez Śnieżkę) – został tylko plan. Ale przysłowie „chwytaj karpia” zadziałało – carp był mój!