„Oficjalny” kowal Cesarstwa Japonii, miecze samurajskie i Zamek Chojnik to połączenie w które trudno uwierzyć. Takie zderzenie może zaistnieć tylko dzięki osobistej pasji, kontaktom, determinacji a i gwieździe pomyślności. Trochę jakby po niebie błysnął meteoryt sypiąc ognistymi skrami a szczęśliwiec zdążył pomyśleć życzenie. Tym szczęśliwcem był Jędrek Ciosański – kasztelan na Zamku Chojnik, który spiął, na wzór pajęczej sieci, w całość wszystkie nitki. Pierwszego października 2016 roku mogliśmy wszyscy podziwiać efekt tej misternej pracy.

Gratka było co się zowie, to nie jest atrakcja na którą można zarezerwować wygodny czas, wsiąść w auto (albo samolot) i po zapłaceniu biletu być jednym z setek tysięcy widzów. Choć po prawdzie nawet nie trzeba było zapłacić za bilet wystarczyło przyjść o 14.00. Zanim doszło do wydarzenia Hiroshi Kojima odwiedził dwukrotnie Zamek gdyż

w procesie hartowania miecza uczestniczy kowal, dobre duchy, demony i właśnie energia miejsca.

Płatnerz sprawdził energię i poprosił o udostępnienie miejsca na rytuał hartowania miecza. Zgodę Kasztelana uzyskał.

 

Impreza zaczęła się pokazem kucia shurikenów w wykonaniu Ereza Shpitzera. Shuriken to ręczny pocisk do miotania – najprostsze to pojedyncze odpowiednio wyważone ostrze. Pod okiem kowala z Izraela chętni mogli spróbować swoich sił w wykonaniu tej prostej broni. Dalej był pokaz polskiego szlifierza mieczy japońskich Jakuba Zamęckiego.

Później były aukcje na których licytowano różne wiekowe elementy broni a także zbierano datki na szczytne cele.

Wstępem do finału był obszerny i bardzo interesujący wykład Hiroshiego Kojima dotyczący historii japońskich mieczy.

Czas powoli (a właściwie to szybko) płynął – zmierzchało i mogła rozpocząć się ceremonia hartowania miecza. Płatnerz obłożył przywiezione ostrze misternie gliną i zaczęło się stopniowe rozgrzewanie klingi.

Proces ten sam w sobie efektowny zakończyło schłodzenie rozgrzanej głowni. Czekała ją jeszcze długa droga do przekształcenia się w piękną broń w cenie samochodu…

 

Wydarzenie zakończyło się ucztą gdzie gospodarze ugościli kowali. Pokaz umiejętności kulinarnych i feeria niecodziennych przepisów był równie efektowny jak ten w wykonaniu gości. Wracaliśmy przy czołówkach z głowami pełnymi wrażeń i równie pełnymi brzuchami.

W chybotliwym świetle naszła mnie nagle wątpliwość – samuraje na Chojniku??? Nie to się chyba nie wydarzyło!