W niedzielę 11.01 znów postanowiliśmy się przespacerować po Karkonoszach – informacja poszła wśród znajomych. Rano o 9.00 na parkingu pod Puchatkiem było nas aż 8-miu – chyba więcej niż tradycyjnych narciarzy! Być może niesprzyjająca prognoza (opad i zapowiadany bardzo silny wiatr) wystraszyły skutecznie potencjalnych chętnych i na dole obu wyciągów prawie nikogo nie było. Na górze Puchatka zrobiłem pamiątkową fotę
Stąd „tradycyjnie” poszliśmy pod Łabski, tam śniadanko i dalej na grań.
Zapowiadany śnieg zaczął całkiem solidnie sypać a ponieważ wiejący silny wiatr podnosił też śnieg z podłoża to szliśmy w zadymko-zamieci (jak sklasyfikowałem tę sytuację). Podłoże było miejscami lodowe, czasem wywiane a i nawiania też oczywiście były. Każdy więc szukał najlepszej drogi na własną rękę.
Na grani było już mglisto i duło niemiłosiernie. Nasza piątka uznała, że ruszymy się dalej na czeską stronę obejrzeć lodospady i Głowę Karkonoszy, Reszta poszła na Szrenicę z myślą szybszego zjazdu.
Po czeskiej stronie było wyraźnie więcej śniegu, szkoda, że poruszaliśmy się w zasadzie dość poziomo bo były całkiem fajne możliwości jazdy. Moim współtowarzysze znakomicie orientowali się w terenie i wylądowaliśmy przy lodospadach (Panczawski Wodospad) gdzie poszli skontrolować możliwość wspinaczki. Niestety w moim aparacie akumulator odmówił współpracy i poniższa fota była ostatnią, którą udało mi się zrobić.
Dalej poszliśmy pod Krakonošovą hlavę ale nic nie zobaczyliśmy więc powrót obok linii bunkrów i Vratnej Boudy i dalej na Szrenicę. Mieliśmy sporo problemów z fokami Gecko bo przy tej temperaturze i wietrze który ponabijał w nie drobiny śniegu za trzecim razem nie chciały się kleić (konkretnie to jedna). Wiedziałem oczywiście, że należało ją włożyć pod kurtkę i poczekać aż się odmrozi ale czasu nie było wcale za dużo a wydawało mi się, że nie jest specjalnie daleko wiec uznałem, że pójdę ostrożnie na zaczepach. Nie była to dobra decyzja bo chyba mi z 8x spadła. Podobne problemy miało jeszcze dwóch kolegów a jeden z nich zerwał tylni zaczep, wiec na przyszłość po prostu warto jest cierpliwie poczekać 5-10 min i przeboleć mokry brzuch bo per saldo się to opłaci. Na tym odcinku wiatr już parę razy konkretnie dmuchnął może nie było tych zapowiadanych 100 km/h ale wiele nie brakowało.
Na Szrenicy już wyraźnie się ściemniało weszliśmy tylko do wiatrołapu zutylizować kanapki, opróżnić termosy i przezbroić narty. Założyliśmy czołówki i na dół. Za rozjazdem z Lolą trzeba było ściągnąć narty i zejść ze 150 m z buta. Ale dalej zjechaliśmy pięknie przygotowaną trasą narciarską podziwiając światła Szklarskiej i Jeleniej zupełnie podobnie do tej mojej foty z przed paru (sprawdziłem 10-ciu…) lat.