Dzisiaj chciałbym podzielić się z pomysłem na specjalny VIP-owski rowerowy wyjazd rodzinny.
Początek był normalny – pojechaliśmy w czwórkę pociągiem z Wro do Osoli. Tam zrobiliśmy piękną leśną pętlę lądując, przez pola, w Urazie. Teraz rodzince poleciłem wrzucić rowery na płaskodenną łódź. Nikogo to nie zdziwiło bo wszyscy wiedzieli już, że można tak przeprawić się na drugą południową stronę Odry. Za chwilę jednak na łodzi znalazły się krzesła, stolik. Na nim zaś talerze z zawartością i małe piwko (jazda dalej była w planie). Zasiedliśmy do stołu, Bosman odpalił silnik, wypłynął na środek nurtu, skręcił… i ruszyliśmy w górę Odry!
Niespiesznie konsumując, gadając przy stole, podziwialiśmy rzeczne krajobrazy, pozdrawiając mijanych wodniaków. Czas podróży był dokładnie w sam raz – starczyło go też na leniwą sjestę. Rejs skończył się przy ujściu Trzciany (czyli 300 m za ujściem Widawy). Można tam łatwo dobić do płytkiego brzegu. Rozważałem oczywiście pociągnięcie wodnej podróży do Osobowic I ale śluzowanie na Rędzinie dość długo trwa i uznałem, że koniec laby. Ale jeśli ktoś nigdy nie był w śluzie (szczególnie tak wielkiej) to można.
Co do szczegółów – koszt rejsu należy ustalić w toku twardych 😉 negocjacji z szefem portu w Urazie bo to usługa pozacennikowa (nawet nie zawsze możliwa). Cena, po podzieleniu na parę osób (bo zakładam, że warto to zrobić w składzie co najmniej 4 osobowym), była absolutnie warta poniesienia. Nietuzinkowy pomysł, nie wymagający specjalnego wyjazdu z dala od domu, jedyne trzeba pomyśleć o pięknej pogodzie.